piątek, 22 kwietnia 2016

Co to znaczy życie celowe?



Witajcie!


Dzisiejszy post powstał pod wpływem ciekawej rozmowy, podczas jednego z pogodniejszych wieczorów. Koleżanka (prywatnie świetny ekonomista), zapytała mnie wówczas bezpardonowo o radę, „jak naprawić związek?”.

Prawie zakrztusiłam się wtedy kawą, bo w ogóle nie spodziewałam się, że moja poukładana, świetnie zorganizowana i pewna siebie koleżanka, która zawsze wyprzedza marzenia swojej konkurencji, doskonale zarządza strategią rozwojową dużej firmy, może oczekiwać ode mnie sprecyzowania planu działania w swoim związku...


Wyobraziłam sobie wtedy jak często musi słyszeć od swoich pracowników ich nadzieje, typu: „dobrze by było, żeby udała się promocja tego produktu, naprawdę zależy nam na powodzeniu” i jak moja przebojowa koleżanka odpowiada im: „Świetnie! Ale... Co to znaczy 'zależy', co takiego trzeba zrobić, żeby to się udało?”


Po tym, jak zorientowałam się, że należy zmienić wyraz twarzy, który na pewno wyrażał myśl: „to chyba jakiś żart. Sprawdzasz mnie?”, odpowiedziałem jej coś w rodzaju: „Moja rada jest następująca: to co wiesz na temat wagi sprecyzowania celu i planu działania, stosuj w życiu prywatnym, a wszystkie życzenia zostaw dzieciom na dzień św. Mikołaja”.




Po chwili zaczęłyśmy rozmawiać na temat tego, jak chce, by wyglądał jej związek. Po drodze, koleżanka wpadła na kilka ciekawych rozwiązań, łącznie z tym, by jeszcze tego wieczoru zaprosić męża na „randkę” w ich prywatnym salonie. Szczegóły i konsekwencje tego pomysłu, zostawiam już naszej wyobraźni... :)


A teraz pytanie do Ciebie, drogi Czytelniku!


Kiedy udało Ci się zrealizować jakiś swój cel?

Kiedy ostatnio mówiłeś, że chcesz mieć szczęśliwe życie?


O swoim życiu decydujesz sam..., czy czasem masz wrażenie, że jesteś popychany jak korek na wodzie przez zewnętrzne okoliczności? Czy słyszałeś ostatnio, w sobie taki cichutki, zachęcający do lenistwa głosik: „jakoś to będzie”?

Czy to co robisz w życiu, gdzie pracujesz, jakiego masz partnera, rodzinę, odzwierciedla pełnię Twoich możliwości, daje ujście Twojej inteligencji?


Zwracam często uwagę na to, co dzieje się z głęboko ukrytymi przekonaniami o samym sobie, bo cele, które sobie stawiamy pokazują, jaką mamy wizję samych siebie, co uważamy za możliwe i stosowne do realizacji.


Zacytuję teraz urzekająco prawdziwe zdanie Napoleona Hill'a: „Wygrywa tylko ten, kto ma jasno określony cel i nieodparte pragnienie, aby go osiągnąć”.




Wiecie o co tak naprawdę chodzi w skutecznym planowaniu swojego życia? 

 

Zastanawiałam się kiedyś nad tym i nie odkryłam chyba niczego nowego... bo doszłam do wniosku, że najważniejsze, by go skonkretyzować.

Nie ruszę bowiem z miejsca, jeśli będę siebie przekonywała: „zrobię wszystko co w mojej mocy/ zajmę się tym w najbliższym czasie/ i in. Ale jest spora szansa, że z takim podejściem do sprawy włączy mi się „niechciej” i kolejny miesiąc upłynie mi na „zbieraniu sił”, albo samooszukiwaniu, typu: „no przecież ja mam tyle na głowie, dopiero jak ogarnę, np. bałagan w domu, to zajmę się myśleniem o przyszłości”, albo: „oj tam.. zajmę się tym kiedyś, jak będę miała więcej czasu”.

  • Znacie tego „Niechcieja?”

Moim zdaniem, szczęście to nie jest stan, który się osiąga, można do niego po prostu dążyć.

  • Tylko czy w ogóle jesteśmy teraz na jakieś drodze do celu pt. „szczęście”, czy jeszcze słodko śpimy pod mięciutką, cieplutką kołderką?



Moje cele muszą być zatem skonkretyzowane, jeśli myślę o tym, że chcę zadbać o siebie, to o co mi chodzi? Może dla Ciebie, to np. bieganie trzy razy w tygodniu po trzydzieści minut, albo np. wyjazd do koleżanki na weekend?

Będąc tak konkretnym, mogę przecież obserwować swoje postępy, reagować na rezultaty, zmieniać strategię...

Jeśli moim celem jest udany związek, to co mogę zrobić? Jakie konkretne działania mogę podjąć, by podtrzymać intymność?

Chyba, że wierzysz w to, że romantyczny wieczór z facetem po kilku /kilkunastu latach znajomości stworzy się „jakoś” sam? Albo po prostu lubisz odczuwać frustrację? Żartuję:)

Jeśli już wiesz, że chcesz dążyć do jakieś konkretnej wizji, poniżej zamieszczam dodatkowe wskazówki, ułatwiające Ci sformułowanie drogi na najbliższą lub tę dalszą przyszłość:

cel powinien być realny.

Jeśli chciałbyś być prezydentem RP, a jego fotel jest obecnie zajmowany przez kogoś innego, to szansa na to by stać się nim teraz- jest:), ale już tylko w Twoich fantazjach.

Przemyśl, czy cele do których dążysz, są faktycznie zależne jedynie od Ciebie i ewentualnie Twojego trudu, czy też ogranicza je odgórnie jakaś niewidzialna „moc”, jak np. aktualne możliwości finansowe Twojej firmy /wieczorna niechęć Twojego partnera do robienia czegokolwiek innego, poza oglądaniem tv /czy trwająca już całą wieczność kolka Twojego dziecka?

kiedy chciałbyś osiągnąć swój cel i po czym poznasz, że już go osiągnąłeś?

Jeśli dziesięć lat temu postanowiłeś sobie, że kiedyś nauczysz się mówić w języku obcym, ale nadal wyjeżdżasz za granicę z bardziej komunikatywnym kolegą, to może czas zadać sobie pytanie:

kiedy (w którym roku) zdecyduję się na samodzielne zwiedzanie ciekawych miejsc (bez taszczenia ze sobą grubego słownika, albo szantażowania przyjaciółki do wspólnych wakacji, w czasie których ona będzie miała okazję poznać nowych ludzi, a Ty wypróbować kolejny raz uśmiech nr 5, gdy przystojny kelner (tudzież kelnerka) przyniesie Ci do stolika menu z dziwnym zlepkiem obcych słów), bo będę potrafił używać 5 tyś nowych słów?

Zachęcam Cię też do tego, żebyś bardzo wyraźnie wyobraził sobie, jak będzie wyglądać ostateczna wizja zrealizowanego celu.

Co i kto wtedy będzie w Twoim otoczeniu? Jak będziesz się zachowywał? To mogą być cele zawodowe, finansowe, czysto rodzinne. To już Twój wybór. Nic mi do tego. No może, poza okazjonalną myślą, że chciałabym by jak najwięcej ludzi dookoła mnie cieszyło się ze swojego życia:)


Alternatywą zorientowania życia na realizację celów jest bierność i bezcelowość. Czy to tragedia, że taka postawa nie daje radości, jaką sprawia osiąganie sukcesów?

Złap kawałek kartki, która leży przed Tobą, albo weź do ręki telefon i zapisz w nim: jakie trzy ważne cele chciałbyś zrealizować w swoim życiu za trzy miesiące.

Skorzystaj z powyższych wskazówek i … do dzieła! :)

Aha... jeszcze jedna myśl:

Kiedyś mocno podziałał na mnie tekst przeczytany w jednej z książek Briana Tracy'ego: „Jeśli nie ustalasz celów dla siebie, jesteś skazany na pracowanie przy osiąganiu celów kogoś innego”.



Życzę Ci, żeby Twoje marzenia budowały Ci piękne jutro! :)



opracowanie: Agnieszka Domagała

wtorek, 5 kwietnia 2016

Pokonaj zmartwienia i stres!


Czy zdarza Ci się martwić o to, co może się stać, jak zakończy się trudna sytuacja, w którą zostałeś wciągnięty lub którą przypadkiem sam stworzyłeś? Co powiedzą na Twój temat najbliżsi, a nawet jeśli nie powiedzą, to na pewno pomyślą?

Kilka dni temu, usłyszałam od koleżanki taką informację: „Ty to się niczym nie stresujesz, cieszysz się z byle czego i masz tyle energii (…), a właściwie to ciągle coś się u ciebie dzieje, (…), ja to bym chyba zwariowała na twoim miejscu (…), jak to robisz?”.
Po rozmowie przy kawie i dopiero wyciągniętym z piekarnika serniku, wiedziałam już, że należałoby napisać coś, co pomogłoby w radzeniu sobie ze stresem, który w końcu towarzyszy Wszystkim ! (ja również wbrew pozorom, zaliczam się do populacji ludzi odczuwających różne, nieprzyjemne emocje :)

Ostatnio zapisały się w mojej głowie słowa Ralpha Waldo Emersona: „Człowiek jest tym, o czym przez cały dzień myśli”.
Bez względu na rodzaj stresu jaki może przytrafić się w różnych sytuacjach, nigdy nie pozwalam sobie na to, by towarzyszył mi cały dzień. Fakt, że moja praca skutecznie uniemożliwia mi zatapianie się w otchłani zmartwień, bo zorganizowałam ją w taki sposób, że co chwilę jestem „wybijana z kontekstu”, a po chwili, gdy jakaś upiorna siła karze mi wrócić do myśli, która zaprzątała tak intensywnie moją głowę i krzyczała: „jestem ważna! Wróć do mnie!”, siła tych problemów jest już zdecydowanie słabsza i wówczas łatwiej przystąpić do budowy odpowiednich strategii. W tym szaleństwie jest zatem jakaś metoda.
Właściwie to prowadząc od początku studiów intensywny tryb życia, wielokrotnie nieświadomie uchroniłam się przed depresją, zniechęceniem. Po prostu nie trafiały mi się takie dni, które pozwalałyby na analizowanie problemów, a kiedy tylko znalazł się taki czas, to albo nie było już sensu wracać do zdezaktualizowanych danych, albo wolałam naładować się pozytywną energią, dzięki której problemy łatwiej było rozwiązać, bo nie przerażały już mrocznymi kształtami. Pozostał tylko cień wspomnień po dawnym znaczeniu, które przecież sama im nadawałam.

Z pełną odpowiedzialnością mogę polecać taki styl radzenia sobie, ale nie dla wszystkich będzie on do przyjęcia. Po pierwsze dlatego, że przecież niestety nie znam Cię i nie znam Twojego problemu, nie wiem z czym się zmagasz, a Ty zawsze możesz odpowiedzieć:
„przecież ja mam na głowie cały świat, to co mi się przydarzyło wcale nie jest takie proste!”. Masz do tego pełne prawo. Serio.
Możesz też szybko zripostować: „ja potrzebuję konkretnego rozwiązania, a nie gadania!” (takiemu podejściu naprawdę kibicuję, z całego serca!).

Po drugie, nie chciałabym, żeby ktokolwiek dla chwilowego pocieszenia pobierał dla siebie taką radę bez odniesienia do swojego życia i własnych zasobów. Nie jest to uniwersalna wskazówka. Ja zresztą również nie zawsze z niej skorzystam.
Czasem przecież mam ochotę na chwilę smutku, pobyć z szarą codziennością. Przykre emocje będą nam towarzyszyć całe życie i nigdzie nie kupimy, za żadne pieniądze, paczki szczęścia, która skutecznie ukoi, w przysłowiowe pięć minut, skołatane nerwy.

Wyobrażacie sobie, co by się działo, gdybyśmy reagowali uśmiechem na opowieść przyjaciela, który właśnie podzielił się z nami swoją trudną historią?

Oglądaliście taką bajkę: „W głowie się nie mieści”? Śmiało polecam ją wszystkim czytelnikom w wieku od 4 do 100 lat. Dzięki niej miałam szansę spotkać się z plastyczną i barwną opowieścią o roli smutnych, trudnych doświadczeń w życiu. One nie są wcale gorsze od tych przyjemnych i radosnych. Wręcz przeciwnie. Nadają sensu tym pięknym momentom, na które wciąż czekamy.

Ok, tego typu teksty nie są odkrywcze. Dlatego już odrywam się od głębokich refleksji i wracam na ziemię. A właściwie, najpierw przeniosę nas do starych dziejów, w których człowiek żył w jaskiniach, szałasach...
Wspominając takie czasy ewolucyjne, nie dowierzamy, że one rzeczywiście miały miejsce. Na lekcjach biologii i historii tego nas przecież uczono i chociaż dziękuję losowi, że dane mi było urodzić się w bardziej cywilizowanych czasach, (ciekawe, z czego ja bym się wtedy utrzymywała? ;) zaproszę Cię na chwilę do epoki kamienia łupanego (tudzież: paleolitu)...

Wyobraźmy sobie takiego typowego jaskiniowca. Czym on się zajmował na co dzień? Czy tego gościa z epoki kamiennej wkurzały korki uliczne, polityka, afery rządowe, nowe przepisy prawne? Podatki? Czy denerwowała go kolejna „pała” w elektronicznym dzienniku, albo nieszczęśliwa fryzura, którą zmontował mu na głowie fryzjer- jaskiniowiec, twierdząc, że „tak będzie mu do twarzy”? A może dziecko, które przebiło sobie nos kolejnym kolczykiem i postanowiło zakochać się w zbyt oryginalnie gadającym kumplu? Hmmm... no dobrze, dość tych porównań, wiemy o co chodzi :)

Czym w takim razie stresował się człowiek pierwotny?

W tamtym czasie, by obudzić się żywym, trzeba było zdobyć kawałek dobrego mięsa i jednocześnie nie stać się mięsem dla dzikiego tygrysa.
Codziennie wszystkie jego wewnętrzne układy stawały w pełnej gotowości, gdy planował kolejne polowanie.
Co się działo w jego ciele, gdy spotykał się twarzą w twarz z paszczą lwa?
Oddech przyspieszał, ciśnienie wzbijało się w niebiosa, spływający po ciele pot schładzał rozgrzane mięśnie. Układ pokarmowy właściwie wyłączał się, by oszczędzać siły dla walczącego organizmu.
Do wyboru miał jeszcze tylko równie energiczną ucieczkę... nic dziwnego, że nasi przodkowie nie dożywali sędziwego wieku. Wiecie już dlaczego nie mieli na to szans? Na szczęście, jesteśmy potomkami tych sprytniejszych :)
Przewiniemy teraz odrobinę historii... kolejne podboje, poszukiwanie nowych terenów do zasiedlania... to już mamy za sobą i jesteśmy w czasach współczesnych (Wbrew pozorom dla ewolucji ten przewinięty do przodu czas to ledwie mrugnięcie okiem).

Czy dzisiaj zestresowałeś się z powodu przebiegającego opodal mamuta? :)

Właśnie! Co nas teraz stresuje?
-Czas
-Pieniądze
-wyniki w pracy
-realizowany target
-wredny nauczyciel
-agresywny szef
-uciekające terminy
-nietypowe zachowanie najbliższych
(możemy tak tę listę powiększać przez kolejne godziny. „Dla każdego coś innego”).

Jak reaguje na powyższe stresory organizm współczesnego człowieka?

Dokładnie w ten sam sposób, który opisałam pokrótce powyżej. Przyspiesza nam oddech, tętno, z układem pokarmowym dzieją się „dziwne rzeczy”. Czujemy zagrożenie i musimy wybrać jakąś strategię działania. Ale czy istnieje szansa, by uciec przed szefem, walczyć z wymagającym nauczycielem i jednym szybkim ciosem powalić go na ziemię?
Hmmm.. te działania raczej nie przyniosą sukcesu, bynajmniej nie w tych czasach. Ale to oznacza jedną, ważną prawdę- nie mamy możliwości odreagowania wzbierającego się w nas stresu. Uczymy się kontroli emocji, bo nie znajdziemy w trudnych sytuacjach źródeł ujścia negatywnej energii.

W życiu tak się najczęściej dzieje, że „wszystko ma swój skutek”. Co spotyka zatem przeciętnego Kowalskiego na skutek spiętrzenia emocji?
Spadek odporności, zawały serca, przeziębienia (chorują głównie ci, którzy są najbardziej zestresowani). Stres obniża komfort życia, skraca nasze życie... Tak, wiem, znowu piszę o rzeczach oczywistych.

Nadal jednak chciałabym kontynuować rozmowę z Tobą. Często także w czasie terapii staram się przekazać pacjentom poniższe informacje, nie zawsze jest na to czas.

Zadam Ci zatem takie pytanie: co mierzy wariograf?
Oczywiście, wiem, że wiesz :)
To takie urządzenie, które jest w stanie zbadać obiektywne parametry, obecne również w stresie, dotyczące szybkości oddechu, ciśnienia itp. Dlaczego nie jest obiektywny?
Bingo! Ludzie mogą nauczyć się kontrolować stres, a co za tym idzie sterować parametrami. Potrafią także zorganizować sobie istny wewnętrzny armagedon, bez konkretnych przyczyn.
Nie wyobrażam sobie zatem, by w Sądzie można było wariografem zbadać wielu świadków tego samego zdarzenia i na podstawie ich reakcji uznać, że któraś z przedstawionych wersji zdarzeń jest bardziej wiarygodna od pozostałych.

O czym to może świadczyć? Nie wiem, jak Ty Czytelniku do tego podejdziesz, ale ja uważam, że ci z nas, którzy potrafią opanować swoje reakcje i ukryć skutecznie stres, mogą być lepszymi aktorami.
Oczywiście, że nie tylko do tego rzecz się sprowadza. Jednym jednak z przesłań tych porównań jest chęć pokazania Ci, że skutecznie radząc sobie ze stresem, adekwatnie podchodzimy do wyzwań, jakie stawia przed nami teraźniejszy świat, który wcale nie wymaga pełnej mobilizacji organizmu, gdy nauczyciel wzywa nas do tablicy lub gdy przedstawiamy w auli pełnej ludzi, wyniki ostatnich badań naukowych.

Ok. Jeśli przeskoczyłeś parę akapitów, to teraz zadam bardziej konkretne pytanie:

Zmartwienia to stres? Tak, czy nie?

I tutaj nauka, przychodzi nam z pomocą i podaje ciekawe dane. Proponuję teraz napić się kawy i zastanowić się, jak to wygląda w Twoim życiu. Spróbuj nawet obalić poniższe teorie. Spory i wszelkie wątpienia są jak najbardziej wskazane.

40 % naszych codziennych zmartwień to obawy dotyczące przyszłości.

Zastanawiamy się, czy ciasto, które właśnie wstawiłam do piekarnika wyrośnie tak, że będę mogła go z dumą postawić na stole. Czy zdam jutrzejszy egzamin? Co się stanie, gdy nie dostanę tej pracy? Co będzie jeśli to spotkanie/ randka okaże się nieudana? A co, jeśli jutro będzie padał deszcz? Co będzie, gdy dostanę wezwanie do Urzędu Skarbowego?

Martwimy się zatem na zapas, a przecież nie mamy wpływu na wiele tzw.: „okoliczności przyrody”.
Wymień proszę pięć ostatnich zmartwień, które zaprzątały Twoją głowę. Jeśli żadne z nich nie zmaterializowało się w Twoim życiu, to może warto nieco skalibrować przekonania? Rozważ to choćby przez chwilę.



30 % zmartwień związanych jest z przeszłością.

Ile czasu w życiu poświęcamy na analizę tego, co nam ktoś kiedyś powiedział? Czy mam wpływ na to co wykrzyczało moje dziecko w trakcie wczorajszej kłótni? Czy zmienię to co zostało napisane na mój temat? Czy mogę cofnąć, to co powiedziałam ostatnio do nieprzyjemnej urzędniczki?

10 % zmartwień dotyczy innych ludzi.

W bezsenne noce leżymy w łóżku i myślimy nad tym, co zrobi mój współpracownik, gdy przyznam się do błędnej decyzji? Jaką odpowiedź otrzymam od instytucji, do której dzisiaj napisałam maila? Co odpisze na mojego smsa mój partner? Czy w serialu „M jak miłość” Ala zdradziła Marka?
Czy córka jednak poradzi sobie w jutrzejszej rozmowie z szefem? Czy syn skończy związek z tą wredną babą?

Mamy skłonność do poszukiwania substytutów prawdziwego życia (i często również prawdziwych problemów) i interesujemy się innymi. Żyjąc życiem innych ludzi, zaczynamy przejmować ich emocje, m.in. strach.

Wiecie, nad czym polecam się zastanowić?
  • Czy mam jakiś wpływ na los innych ludzi?
  • Czy mogę im jakoś pomóc?
Rozwijajcie się, stawiajcie sobie własne cele. Co właściwie interesuje Was w innych ludziach?
Poczucie szczęścia zależy od tego, co pojawia się w Waszych umysłach, na jakie emocje zatem sobie pozwalasz?
Jeśli ktoś na siłę próbuje Cię wciągnąć we własne problemy, w pławienie się w cudzym nieszczęściu, które odmieniane potrafi być w plotkach na dziesięć różnych sposobów, to Twoją decyzją jest to, czy zostajesz i słuchasz, czy zamykasz się na taki jaszczurczy jad i planujesz co i z kim zjesz dzisiejszą kolację. To jest Twój czas i tylko Ty nim dysponujesz.

12 % zmartwień związanych jest z chorobami prawdziwymi bądź urojonymi.

Pominę tutaj kwestię nerwicy (chciałabym poświęcić jej kiedyś więcej uwagi) i klasycznej hipochondrii, w której przekonujemy samych siebie, że pomimo tego, że dziesięć razy z rzędu wyniki badań pokazują, że jestem zdrowy, to jednak wciąż mam pewność, że „z moim zdrowiem dzieje się coś złego”.
Kiedy martwimy się zdrowiem?
-Kiedy brakuje nam wiedzy, nie wiemy jak pokonać chorobę.
Co nam zatem pozostaje poza udaniem się do lekarza?
Jeśli jestem rzeczywiście chory, to muszę się leczyć. Wprawdzie lekceważenie zdrowia i unikanie profilaktyki jest problematyczne i bywa zgubne, ale jaki jest paradoksalnie sens zamartwiania się tym na co mam wpływ i co w każdej chwili mogę zmienić?
Pamiętam, co powiedział mi kiedyś lekarz- prowadzący zajęcia z psychiatrii: „sami potrafimy wymyślać sobie wiele chorób albo przynajmniej zadbać o to, by się rzeczywiście pojawiły”.


92 % naszych obaw i stresu dotyczy zatem bezsensownych zmartwień. Po co martwić się tym, co było albo tym, co być może się pojawi?

Skoncentruję się teraz z powrotem na myśleniu o przeszłości. Stanowi w końcu poczytne miejsce w księgozbiorze naszych obaw.
Zapytaj się samego siebie, co Twoja przeszłość mówi o Tobie?

Jakie daje Ci znaki? Co należy zmienić...., bo po prostu nie działa?
Wyciągaj wnioski ze swojej przeszłości - ona dana Ci jest w jakimś konkretnym celu.

I spróbuj wybaczać innym! Zamiast myśleć nad tym, co „ktoś” mi zrobił? Jak mógł?- WYBACZ mężowi, że odszedł. Wybacz szefowi, że Cię zwolnił. Wyświadczył Ci tylko przysługę, bo sam byś tego nie zrobił.
Nie masz już wpływu na to, co się stało. Nawet jeśli masz jakieś magiczne umiejętności, nie zawrócisz całego świata, nie cofniesz czasu! Po co się spalać na tym, co już nigdy drugi raz się nie wydarzy?

Jeszcze bardziej boimy się o przyszłość.

To już ustaliliśmy wcześniej....
Oczekujesz zatem jakieś wskazówki, prawda? Jak sobie z tym poradzić?

Mogę pomóc Ci jedynie w ograniczonym zakresie, bo przecież, co prawda wyobrażam sobie mojego potencjalnego czytelnika, ale niestety nie znam Cię i nie mogę stworzyć uniwersalnej metody działania/ myślenia.

Spróbuj jednak metody wizualizacji. Kiedyś usłyszałam o programowaniu tzw. „stracha na wróble”. Już spieszę z wytłumaczeniem jego sensu.

Krok 1: Zapisz swoje zmartwienia, dotyczące np. pracy, związku itp.
Czego się boisz?
Krok 2. Teraz zapisz najgorszy z możliwych scenariuszy dla powyższych problemów. Może chodzić o bezdomność, samotność? Co jeszcze? Wchodzisz w licytację?

Krok 3. Zaakceptuj ten scenariusz.
Co takiego może się stać, gdy będziesz już bezdomny? Stracisz mieszkanie, rodzinę? Ha, wtedy możesz pojechać np. do Francji, nauczyć się języka? Komornik już Cię nie będzie ścigał, bo przecież jesteś niewypłacalny.
Co będzie się działo, gdy pogodzisz się z samotnością? Poznasz walory spokoju, samowystarczalności. Zapewniam Cię, że i tak przyniesie Ci to korzyści.

Krok 4. DZIAŁAJ!
Jeśli już poczujesz przyjemność w najgorszym, możliwym scenariuszu życia, powita Cię ulga i uśmiech. Właśnie teraz zacznij działać, by nigdy nie spotkać się z tym, co najgorsze!

Jakie wskazówki już dostrzegasz?

Inwestuj w swój rozwój, miej własne cele, odkładaj pieniądze, szybciej spłacaj raty kredytu, bądź wśród ludzi, twórz plany awaryjne, miej alternatywy, dbaj o siebie!

Czy w ogóle wierzysz w to, że robiąc to o czym napisałam w powyższym wersie, będzie możliwe trwałe bezrobocie lub samotność?

A na sam koniec zacytuję klasyka: „Nie należy gniewać się na bieg wypadków, bo to ich nic nie obchodzi” (Marek Aureliusz).


Za inspirację do tego artykułu dziękuję Cezaremu Fryszkiewiczowi, Luisowi Alarconowi, Jackowi Lelonkiewiczowi i Andrzejowi Tucholskiemu!

Autor: Agnieszka Domagała

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Wiosenne inspiracje

Od kilku dni obserwuję za oknem budzącą się do życia przyrodę, zrywam się wieczorami do krótkich spacerów i patrzę na drzewa, wyobrażając sobie, jak za chwilę wybuchnie na nich feeria żywych, soczystych barw wiosny.

 

Pomijając walory estetyczne ostatnich dni i moje natchnienie pseudopisarskie, nie da się ukryć faktu, że nadeszła już wiosna. Tym razem nie jest to uderzenie, które powala przeciwnika znienacka, pozostawiając w niemym zachwycie, ale pozwala nam oswoić się z myślami o przewiewnych strojach, ciepłym wietrze i kwitnących w ogrodach kwiatach.... 
 



Zima, kojarzona ze śniegiem, kocem, kubkiem gorącej herbaty i przede wszystkim wczesnymi zachodami słońca, odpowiedzialna jest bardzo często za przedłużający się nastrój melancholii. Jesteśmy wtedy ospali, łatwo wybuchamy złością, czujemy się zmęczeni, a niekiedy i nieszczęśliwi. Tak naprawdę, to nie chłodne, szare dni odpowiadają za nasze przygnębienie, ale nasz wewnętrzny zegar i zbyt duża ilość wytwarzanej przez szyszynkę melatoniny- hormonu snu, który popędza nas w ramiona Morfeusza i żąda, byśmy jak najdłużej pozostali w ciepłych łóżkach, gdy za oknem wciąż króluje noc. 
 
Nie jest tajemnicą, że spada wówczas poziom produkowanej przez mózg serotoniny- hormonu szczęścia, odpowiedzialnego za dobry nastrój. Deficyty tego hormonu decydują o rozkapryszeniu i niechęci do wysiłku, obserwowanego nie tylko u dzieci, ale również dorosłych. Kostka czekolady nie zawsze wystarczy by wzbić się na wyżyny swoich naturalnych możliwości.
Odsuwamy od siebie obowiązki, przesuwamy terminy spotkań, wiedza przychodzi jakby z większym trudem... 
 
Brzmi znajomo? :)

Od kilku dni słońce towarzyszy nam dłużej, zachody urzekają swoją barwą, zapowiadającą wciąż jeszcze zimne poranki, usuwające się jednak w cień, w obliczu rozkwitających na drzewach pączków, śpiewających ptaków i ludzi stęsknionych za ciepłym wiatrem smagającym twarz, gdy po całym dniu pracy wychodzimy z budynków i witamy się z orzeźwiającym powietrzem, obiecującym coraz cieplejsze dni...

 



Przyszła wiosna! Krew zaczyna krążyć jakby szybciej w żyłach, coraz bardziej szkoda nam siedzieć w czterech ścianach, gdy wciąż jesteśmy zapraszani do pobliskich parków i miejskich deptaków.
Ja z kolei coraz dłużej nocą wdycham zimne, miejskie powietrze, wsłuchując się w dźwięczące w uszach wspomnienia wypowiedzianych za dnia historii ludzkich sukcesów, czasem tragedii, w których żywo uczestniczę....
Uwielbiam noce, ich tajemnicę, ciszę. Mogę wówczas przyglądać się spowitemu snem miastu, odpoczywającego, przykrytego ciepłą kołdrą marzeń o lepszym jutrze... Teraz te noce jeszcze bardziej zapraszają do rozmyśleń...inspirują...






Wiosną stajemy się odważniejsi stając w obliczu marzeń, rozpiera nas energia, piękniejemy nie tylko od wewnątrz...wchodzimy na wyższe obroty.

Wzrasta produkcja hormonów płciowych, mamy większy apetyt na seks. Single rozglądają się jeszcze intensywniej za druga połówką, a w stałych związkach mogą pojawić się różne „rewolucje”.
Zaczynamy eksponować to co w nas najlepsze, odsłaniając nie tylko wrażliwsze obszary „ja”, ale i zamaskowane przez pół roku ciało. To jest dobry moment, by docenić to co w nim najpiękniejsze...przyzwyczajamy się na nowo do lekkich strojów. Pokazujemy wówczas jak czujemy się sami ze sobą, jak radzimy sobie z różnymi niedoskonałościami i czy akceptujemy zmieniającą się stale fizyczność. Nie tylko przyroda się przeobraża...



Wilgotność powietrza jest teraz idealna, możemy zatem cieszyć się zdrową cerą. Zawsze zachwyca mnie stan skóry angielskich dziewczyn. Wiosenna aura, zaczyna teraz i nam Polkom sprzyjać. Czerpmy przyjemność z orzeźwiającego deszczu, który pobudza do życia nie tylko rośliny, ale i nasze ciała.

Dajmy sobie prezent w postaci choćby 15- minutowego spaceru. Nie chcę nakłaniać do wykańczających aktywności, które potrafią skutecznie zachęcić przede wszystkim do kanapowego leniuchowania. Zrób dla siebie dokładnie tyle ile chcesz i ile akurat dzisiaj jesteś w stanie sobie dać.




Być może namówię Cię na dodatkowy uśmiech, taki w bonusie dołączonym do otaczającej Cię aury. Ludzie potraktują to jako przejaw sympatii i chętniej pozostaną w dobrym towarzystwie, a my będziemy się cieszyć z ciekawszych dni. Radość na pewno potrwa dłużej, jeśli będziemy się nią dzielić. Nasz najbliższy świat czeka na odrobinę uznania. 
 



Wychodząc z domu, poszukaj kolejnych przejawów wiosny. Ja wyczułam dzisiaj w powietrzu ten rześki zapach budzącej się do życia przyrody...już za chwilę porwie mnie woń świeżo ściętej trawy, zaoranej ziemi...poddam się ich mocy i zachwycę...tyle jest piękna w każdym dniu! 
 
Dzięki zbudowanemu optymizmowi i energii, którą włączamy od samego rana możemy śmielej realizować najbardziej ambitne plany. Kreatywność tylko czeka na znak: „start”. Pora na działania!
Od czego zaczniesz już dzisiaj?


autor: Agnieszka Domagała