Czy zdarza Ci się
martwić o to, co może się stać, jak zakończy się trudna
sytuacja, w którą zostałeś wciągnięty lub którą przypadkiem
sam stworzyłeś? Co powiedzą na Twój temat najbliżsi, a nawet
jeśli nie powiedzą, to na pewno pomyślą?
Kilka dni temu,
usłyszałam od koleżanki taką informację: „Ty to się niczym
nie stresujesz, cieszysz się z byle czego i masz tyle energii (…),
a właściwie to ciągle coś się u ciebie dzieje, (…), ja to bym
chyba zwariowała na twoim miejscu (…), jak to robisz?”.
Po rozmowie przy kawie i
dopiero wyciągniętym z piekarnika serniku, wiedziałam już, że
należałoby napisać coś, co pomogłoby w radzeniu sobie ze
stresem, który w końcu towarzyszy Wszystkim ! (ja również wbrew
pozorom, zaliczam się do populacji ludzi odczuwających różne,
nieprzyjemne emocje :)
Ostatnio zapisały się w
mojej głowie słowa Ralpha Waldo Emersona: „Człowiek jest tym, o
czym przez cały dzień myśli”.
Bez względu na rodzaj
stresu jaki może przytrafić się w różnych sytuacjach, nigdy nie
pozwalam sobie na to, by towarzyszył mi cały dzień. Fakt, że moja
praca skutecznie uniemożliwia mi zatapianie się w otchłani
zmartwień, bo zorganizowałam ją w taki sposób, że co chwilę
jestem „wybijana z kontekstu”, a po chwili, gdy jakaś upiorna
siła karze mi wrócić do myśli, która zaprzątała tak
intensywnie moją głowę i krzyczała: „jestem ważna! Wróć do
mnie!”, siła tych problemów jest już zdecydowanie słabsza i
wówczas łatwiej przystąpić do budowy odpowiednich strategii. W
tym szaleństwie jest zatem jakaś metoda.
Właściwie to prowadząc
od początku studiów intensywny tryb życia, wielokrotnie
nieświadomie uchroniłam się przed depresją, zniechęceniem. Po
prostu nie trafiały mi się takie dni, które pozwalałyby na
analizowanie problemów, a kiedy tylko znalazł się taki czas, to
albo nie było już sensu wracać do zdezaktualizowanych danych, albo
wolałam naładować się pozytywną energią, dzięki której
problemy łatwiej było rozwiązać, bo nie przerażały już
mrocznymi kształtami. Pozostał tylko cień wspomnień po dawnym
znaczeniu, które przecież sama im nadawałam.
Z pełną
odpowiedzialnością mogę polecać taki styl radzenia sobie, ale nie
dla wszystkich będzie on do przyjęcia. Po pierwsze dlatego, że
przecież niestety nie znam Cię i nie znam Twojego problemu, nie
wiem z czym się zmagasz, a Ty zawsze możesz odpowiedzieć:
„przecież ja mam na
głowie cały świat, to co mi się przydarzyło wcale nie jest takie
proste!”. Masz do tego pełne prawo. Serio.
Możesz też szybko
zripostować: „ja potrzebuję konkretnego rozwiązania, a nie
gadania!” (takiemu podejściu naprawdę kibicuję, z całego
serca!).
Po drugie, nie
chciałabym, żeby ktokolwiek dla chwilowego pocieszenia pobierał
dla siebie taką radę bez odniesienia do swojego życia i własnych
zasobów. Nie jest to uniwersalna wskazówka. Ja zresztą również
nie zawsze z niej skorzystam.
Czasem przecież mam
ochotę na chwilę smutku, pobyć z szarą codziennością. Przykre
emocje będą nam towarzyszyć całe życie i nigdzie nie kupimy, za
żadne pieniądze, paczki szczęścia, która skutecznie ukoi, w
przysłowiowe pięć minut, skołatane nerwy.
Wyobrażacie sobie, co by
się działo, gdybyśmy reagowali uśmiechem na opowieść
przyjaciela, który właśnie podzielił się z nami swoją trudną
historią?
Oglądaliście taką
bajkę: „W głowie się nie mieści”? Śmiało polecam ją
wszystkim czytelnikom w wieku od 4 do 100 lat. Dzięki niej miałam
szansę spotkać się z plastyczną i barwną opowieścią o roli
smutnych, trudnych doświadczeń w życiu. One nie są wcale gorsze
od tych przyjemnych i radosnych. Wręcz przeciwnie. Nadają sensu tym
pięknym momentom, na które wciąż czekamy.
Ok, tego typu teksty nie
są odkrywcze. Dlatego już odrywam się od głębokich refleksji i
wracam na ziemię. A właściwie, najpierw przeniosę nas do starych
dziejów, w których człowiek żył w jaskiniach, szałasach...
Wspominając takie czasy
ewolucyjne, nie dowierzamy, że one rzeczywiście miały miejsce. Na
lekcjach biologii i historii tego nas przecież uczono i chociaż
dziękuję losowi, że dane mi było urodzić się w bardziej
cywilizowanych czasach, (ciekawe, z czego ja bym się wtedy
utrzymywała? ;) zaproszę Cię na chwilę do epoki kamienia łupanego
(tudzież: paleolitu)...
Wyobraźmy sobie takiego
typowego jaskiniowca. Czym on się zajmował na co dzień? Czy tego
gościa z epoki kamiennej wkurzały korki uliczne, polityka, afery
rządowe, nowe przepisy prawne? Podatki? Czy denerwowała go kolejna
„pała” w elektronicznym dzienniku, albo nieszczęśliwa fryzura,
którą zmontował mu na głowie fryzjer- jaskiniowiec, twierdząc,
że „tak będzie mu do twarzy”? A może dziecko, które przebiło
sobie nos kolejnym kolczykiem i postanowiło zakochać się w zbyt
oryginalnie gadającym kumplu? Hmmm... no dobrze, dość tych
porównań, wiemy o co chodzi :)
Czym w takim razie
stresował się człowiek pierwotny?
W tamtym czasie, by
obudzić się żywym, trzeba było zdobyć kawałek dobrego mięsa i
jednocześnie nie stać się mięsem dla dzikiego tygrysa.
Codziennie wszystkie jego
wewnętrzne układy stawały w pełnej gotowości, gdy planował
kolejne polowanie.
Co się działo w jego ciele, gdy spotykał się
twarzą w twarz z paszczą lwa?
Oddech przyspieszał,
ciśnienie wzbijało się w niebiosa, spływający po ciele pot
schładzał rozgrzane mięśnie. Układ pokarmowy właściwie
wyłączał się, by oszczędzać siły dla walczącego organizmu.
Do wyboru miał jeszcze
tylko równie energiczną ucieczkę... nic dziwnego, że nasi
przodkowie nie dożywali sędziwego wieku. Wiecie już dlaczego nie
mieli na to szans? Na szczęście, jesteśmy potomkami tych
sprytniejszych :)
Przewiniemy teraz
odrobinę historii... kolejne podboje, poszukiwanie nowych terenów
do zasiedlania... to już mamy za sobą i jesteśmy w czasach
współczesnych (Wbrew pozorom dla ewolucji ten przewinięty do
przodu czas to ledwie mrugnięcie okiem).
Czy dzisiaj
zestresowałeś się z powodu przebiegającego opodal mamuta? :)
Właśnie! Co nas
teraz stresuje?
-Czas
-Pieniądze
-wyniki w pracy
-realizowany target
-wredny nauczyciel
-agresywny szef
-uciekające terminy
-nietypowe zachowanie
najbliższych
(możemy tak tę listę
powiększać przez kolejne godziny. „Dla każdego coś innego”).
Jak reaguje na
powyższe stresory organizm współczesnego człowieka?
Dokładnie w ten sam
sposób, który opisałam pokrótce powyżej. Przyspiesza nam oddech,
tętno, z układem pokarmowym dzieją się „dziwne rzeczy”.
Czujemy zagrożenie i musimy wybrać jakąś strategię działania.
Ale czy istnieje szansa, by uciec przed szefem, walczyć z
wymagającym nauczycielem i jednym szybkim ciosem powalić go na
ziemię?
Hmmm.. te działania
raczej nie przyniosą sukcesu, bynajmniej nie w tych czasach. Ale to
oznacza jedną, ważną prawdę- nie mamy możliwości odreagowania
wzbierającego się w nas stresu. Uczymy się kontroli emocji, bo nie
znajdziemy w trudnych sytuacjach źródeł ujścia negatywnej
energii.
W życiu tak się
najczęściej dzieje, że „wszystko ma swój skutek”. Co
spotyka zatem przeciętnego Kowalskiego na skutek spiętrzenia
emocji?
Spadek odporności,
zawały serca, przeziębienia (chorują głównie ci, którzy są
najbardziej zestresowani). Stres obniża komfort życia, skraca nasze
życie... Tak, wiem, znowu piszę o rzeczach oczywistych.
Nadal jednak chciałabym
kontynuować rozmowę z Tobą. Często także w czasie terapii staram
się przekazać pacjentom poniższe informacje, nie zawsze jest na to
czas.
Zadam Ci zatem takie
pytanie: co mierzy wariograf?
Oczywiście,
wiem, że wiesz :)
To takie urządzenie,
które jest w stanie zbadać obiektywne parametry, obecne również w
stresie, dotyczące szybkości oddechu, ciśnienia itp. Dlaczego nie
jest obiektywny?
Bingo! Ludzie mogą
nauczyć się kontrolować stres, a co za tym idzie sterować
parametrami. Potrafią także zorganizować sobie istny wewnętrzny
armagedon, bez konkretnych przyczyn.
Nie wyobrażam sobie
zatem, by w Sądzie można było wariografem zbadać wielu świadków
tego samego zdarzenia i na podstawie ich reakcji uznać, że któraś
z przedstawionych wersji zdarzeń jest bardziej wiarygodna od
pozostałych.
O czym to może
świadczyć? Nie wiem, jak Ty Czytelniku do tego podejdziesz, ale ja
uważam, że ci z nas, którzy potrafią opanować swoje reakcje i
ukryć skutecznie stres, mogą być lepszymi aktorami.
Oczywiście, że nie
tylko do tego rzecz się sprowadza. Jednym jednak z przesłań tych
porównań jest chęć pokazania Ci, że skutecznie radząc sobie ze
stresem, adekwatnie podchodzimy do wyzwań, jakie stawia przed nami
teraźniejszy świat, który wcale nie wymaga pełnej mobilizacji
organizmu, gdy nauczyciel wzywa nas do tablicy lub gdy przedstawiamy
w auli pełnej ludzi, wyniki ostatnich badań naukowych.
Ok. Jeśli przeskoczyłeś
parę akapitów, to teraz zadam bardziej konkretne pytanie:
Zmartwienia
to stres? Tak, czy nie?
I tutaj nauka, przychodzi
nam z pomocą i podaje ciekawe dane. Proponuję teraz napić się
kawy i zastanowić się, jak to wygląda w Twoim życiu. Spróbuj
nawet obalić poniższe teorie. Spory i wszelkie wątpienia są jak
najbardziej wskazane.
40
% naszych codziennych zmartwień to obawy dotyczące przyszłości.
Zastanawiamy się, czy
ciasto, które właśnie wstawiłam do piekarnika wyrośnie tak, że
będę mogła go z dumą postawić na stole. Czy zdam jutrzejszy
egzamin? Co się stanie, gdy nie dostanę tej pracy? Co będzie jeśli
to spotkanie/ randka okaże się nieudana? A co, jeśli jutro będzie
padał deszcz? Co będzie, gdy dostanę wezwanie do Urzędu
Skarbowego?
Martwimy się zatem na
zapas, a przecież nie mamy wpływu na wiele tzw.: „okoliczności
przyrody”.
Wymień proszę pięć
ostatnich zmartwień, które zaprzątały Twoją głowę. Jeśli
żadne z nich nie zmaterializowało się w Twoim życiu, to może
warto nieco skalibrować przekonania? Rozważ to choćby przez
chwilę.
30
% zmartwień związanych jest z przeszłością.
Ile czasu w życiu
poświęcamy na analizę tego, co nam ktoś kiedyś powiedział? Czy
mam wpływ na to co wykrzyczało moje dziecko w trakcie wczorajszej
kłótni? Czy zmienię to co zostało napisane na mój temat? Czy
mogę cofnąć, to co powiedziałam ostatnio do nieprzyjemnej
urzędniczki?
10
% zmartwień dotyczy innych ludzi.
W bezsenne noce leżymy w
łóżku i myślimy nad tym, co zrobi mój współpracownik, gdy
przyznam się do błędnej decyzji? Jaką odpowiedź otrzymam od
instytucji, do której dzisiaj napisałam maila? Co odpisze na mojego
smsa mój partner? Czy w serialu „M jak miłość” Ala zdradziła
Marka?
Czy córka jednak poradzi
sobie w jutrzejszej rozmowie z szefem? Czy syn skończy związek z tą
wredną babą?
Mamy skłonność do
poszukiwania substytutów prawdziwego życia (i często również
prawdziwych problemów) i interesujemy się innymi. Żyjąc życiem
innych ludzi, zaczynamy przejmować ich emocje, m.in. strach.
Wiecie, nad czym polecam
się zastanowić?
Rozwijajcie się,
stawiajcie sobie własne cele. Co właściwie interesuje Was w innych
ludziach?
Poczucie szczęścia
zależy od tego, co pojawia się w Waszych umysłach, na jakie emocje
zatem sobie pozwalasz?
Jeśli ktoś na siłę
próbuje Cię wciągnąć we własne problemy, w pławienie się w
cudzym nieszczęściu, które odmieniane potrafi być w plotkach na
dziesięć różnych sposobów, to Twoją decyzją jest to, czy
zostajesz i słuchasz, czy zamykasz się na taki jaszczurczy jad i
planujesz co i z kim zjesz dzisiejszą kolację. To jest Twój czas i
tylko Ty nim dysponujesz.
12
% zmartwień związanych jest z chorobami prawdziwymi bądź
urojonymi.
Pominę tutaj kwestię
nerwicy (chciałabym poświęcić jej kiedyś
więcej uwagi) i klasycznej hipochondrii, w której
przekonujemy samych siebie, że pomimo tego, że dziesięć razy z
rzędu wyniki badań pokazują, że jestem zdrowy, to jednak wciąż
mam pewność, że „z moim zdrowiem dzieje się coś złego”.
Kiedy martwimy się
zdrowiem?
-Kiedy brakuje nam
wiedzy, nie wiemy jak pokonać chorobę.
Co nam zatem pozostaje
poza udaniem się do lekarza?
Jeśli jestem
rzeczywiście chory, to muszę się leczyć. Wprawdzie lekceważenie
zdrowia i unikanie profilaktyki jest problematyczne i bywa zgubne,
ale jaki jest paradoksalnie sens zamartwiania się tym na co mam
wpływ i co w każdej chwili mogę zmienić?
Pamiętam, co powiedział
mi kiedyś lekarz- prowadzący zajęcia z psychiatrii: „sami
potrafimy wymyślać sobie wiele chorób albo przynajmniej zadbać o
to, by się rzeczywiście pojawiły”.
92
% naszych obaw i stresu dotyczy zatem bezsensownych zmartwień. Po co
martwić się tym, co było albo tym, co być może się
pojawi?
Skoncentruję się teraz
z powrotem na myśleniu o przeszłości.
Stanowi w końcu poczytne miejsce w księgozbiorze naszych obaw.
Zapytaj się samego
siebie, co Twoja przeszłość mówi o Tobie?
Jakie daje Ci znaki? Co
należy zmienić...., bo po prostu nie działa?
Wyciągaj wnioski ze
swojej przeszłości - ona dana Ci jest w jakimś konkretnym celu.
I spróbuj wybaczać
innym! Zamiast myśleć nad tym, co „ktoś” mi zrobił? Jak
mógł?- WYBACZ mężowi, że odszedł. Wybacz szefowi, że Cię
zwolnił. Wyświadczył Ci tylko przysługę, bo sam byś tego nie
zrobił.
Nie masz już wpływu na
to, co się stało. Nawet jeśli masz jakieś magiczne umiejętności,
nie zawrócisz całego świata, nie cofniesz czasu! Po co się spalać
na tym, co już nigdy drugi raz się nie wydarzy?
Jeszcze
bardziej boimy się o przyszłość.
To już ustaliliśmy
wcześniej....
Oczekujesz zatem jakieś
wskazówki, prawda? Jak sobie z tym poradzić?
Mogę pomóc Ci jedynie w
ograniczonym zakresie, bo przecież, co prawda wyobrażam sobie
mojego potencjalnego czytelnika, ale niestety nie znam Cię i nie
mogę stworzyć uniwersalnej metody działania/ myślenia.
Spróbuj jednak metody
wizualizacji. Kiedyś usłyszałam o programowaniu tzw. „stracha
na wróble”. Już spieszę z wytłumaczeniem jego sensu.
Krok 1: Zapisz swoje
zmartwienia, dotyczące np. pracy, związku itp.
Czego się boisz?
Krok 2. Teraz zapisz
najgorszy z możliwych scenariuszy dla
powyższych problemów. Może chodzić o bezdomność, samotność?
Co jeszcze? Wchodzisz w licytację?
Krok 3. Zaakceptuj ten
scenariusz.
Co takiego może się
stać, gdy będziesz już bezdomny? Stracisz mieszkanie, rodzinę?
Ha, wtedy możesz pojechać np. do Francji, nauczyć się języka?
Komornik już Cię nie będzie ścigał, bo przecież jesteś
niewypłacalny.
Co będzie się działo,
gdy pogodzisz się z samotnością? Poznasz walory spokoju,
samowystarczalności. Zapewniam Cię, że i tak przyniesie Ci to
korzyści.
Krok 4. DZIAŁAJ!
Jeśli już poczujesz
przyjemność w najgorszym, możliwym scenariuszu życia, powita Cię
ulga i uśmiech. Właśnie teraz zacznij działać, by nigdy nie
spotkać się z tym, co najgorsze!
Jakie
wskazówki już dostrzegasz?
Inwestuj w swój rozwój,
miej własne cele, odkładaj pieniądze, szybciej spłacaj raty
kredytu, bądź wśród ludzi, twórz plany awaryjne, miej
alternatywy, dbaj o siebie!
Czy w ogóle wierzysz w
to, że robiąc to o czym napisałam w powyższym wersie, będzie
możliwe trwałe bezrobocie lub samotność?
A na sam koniec zacytuję
klasyka: „Nie należy gniewać się na bieg wypadków, bo to ich
nic nie obchodzi” (Marek Aureliusz).
Za inspirację do tego
artykułu dziękuję Cezaremu Fryszkiewiczowi, Luisowi Alarconowi, Jackowi Lelonkiewiczowi i
Andrzejowi Tucholskiemu!
Autor: Agnieszka Domagała